Cwaniaki pierwszej wody
Dzisiaj widok jest doprawdy żałosny. Nie zamierzamy ukrywać, że gdyby nie obowiązek kronikarski dawno byśmy opuścili ten ponury krajobraz i wyjechali, choćby za rzekę.
Jednak sporządzając nasze relacje spotkaliśmy i takich, którzy powiadali, że nie mogło „to” się inaczej skończyć. Że od pewnego czasu (choć co do okoliczności i czasu nie są zgodni) szło „to” tylko w jednym kierunku, nieuchronnie zmierzając do przepaści. Że katastrofa była najzwyczajniej nieunikniona…
Odcinek 4
Nazajutrz idziemy pod wskazany adres. Po chwili pukania otwiera nam drzwi mężczyzna dojrzały, ale najwidoczniej wylękniony. Spogląda na nas niepewnie; wydaje się nie wierzyć, że jego adres podała nam pani Agata.
− Dlaczego w wami nie przyszła? – pyta i ciągle trzyma nas za progiem.
− Nie jest w najlepszej formie. Wylali ją z roboty – mówimy, ale tamten zza progu nie przestaje spoglądać nieufnie.
− A czego się spodziewała? Nagrody? − uśmiecha się sarkastycznie i wreszcie wpuszcza nas do środka. – Durna baba. Chciała przechytrzyć i czerwonych, i czarnych. Za wysokie progi!
− A może chciała po prostu ,aby skończyło się wszelakie łajdactwo? – Próbujemy bronić pani Agaty i tłumaczymy, że polityka to działalność dla dobra wspólnego…
− Tylko głupcy mogą tak myśleć. Agata nie jest głupia, ale naiwna. Kombinowała, że jednych zaszantażuje drugimi, a drugich pierwszymi. A trafiła na cwaniaków pierwszej wody. Więc poległa.
− A pana zdaniem, kto ma rację?
− Racja nie ma nic do rzeczy! Kto ma racje, stawia piwo i kolację, tak się mówiło za mojej młodości. I tyle. Ja nie chcę się mieszać do polityki, ale to że czerwoni dogadają się z czarnymi, było tylko kwestią czasu…
− Czerwoni, czyli byli biali..? − upewniamy się.
− Oni nigdy nie byli biali. Biel to uczciwość, niewinność, sprawiedliwość i…
− i prawo – wpadamy w słowo gospodarzowi.
− Dokładnie. Tymczasem oni od początku byli na zewnątrz niby biali, ale czarni, zaś w środku czerwoni!
− Czerwoni jak tamci czerwoni?!
− Kropka w kropkę − uśmiecha się półgębkiem. – Przed laty poszli do polityki nie tam z żadnej idei. Ale z zazdrości. Chcieli jak gdyby zastąpić przy żłobie czerwonych. Mieć wpływy, pieniądze…No, aby się nachapać po prostu. Wreszcie i jak najwięcej. Przecież przez lata, gdy rządzili czerwoni, oni stali jak głodni przed wystawą cukierni i lizali szybę, skręcając się z zazdrości. Anastazy Łesop ich mentor i dobrodziej (pewno widzieliście go w telewizji, twarz o trudnej urodzie, wzrok zawzięty, uszy odstające), obiecywał im przez lata, że nastąpi taki dzień, kiedy cierpliwość i dyspozycyjność zostaną nagrodzone. Kiedy wreszcie zawołają z ulgą : teraz k…a my! No i się doczekali.
− No wiec po kiego im teraz czerwoni?
– Bo inaczej się u nas nie da. To matecznik czerwonych…
Odcinek 5 i 6 po świętach, 7 kwietnia br.