Zdrada
Dzisiaj widok jest doprawdy żałosny. Nie zamierzamy ukrywać, że gdyby nie obowiązek kronikarski dawno byśmy opuścili ten ponury krajobraz i wyjechali, choćby za rzekę.
Jednak sporządzając nasze relacje spotkaliśmy i takich, którzy powiadali, że nie mogło „to” się inaczej skończyć. Że od pewnego czasu (choć co do okoliczności i czasu nie są zgodni) szło „to” tylko w jednym kierunku, nieuchronnie zmierzając do przepaści. Że katastrofa była najzwyczajniej nieunikniona…
Odcinek 7
Wreszcie rozległ się gwizdek i prace na budowie ustały. Jak ręką odjął. Śniadanie to śniadanie. Kwadrans.
– Keledup zaraz do was przyjdzie. Tylko nie zajmujcie mu dużo czasu, bo chłop się nie zdąży najeść – powiedział majster i odszedł w kierunku pakamery.
Nie musieliśmy długo czekać. Rzeczywiście zbliżał się do nas człowiek w poplamionym lepikiem i smołą kombinezonie, wycierając spocone czoło rękawicą roboczą. Na głowie miał czapkę z drelichu.
Nie znaliśmy wcześnie Anatola. Owszem, wielokrotnie pokazywano nam jego zdjęcia i filmy zrobione w czasie, gdy stał na czele Urzędu S…u. To prawda, nie był to wówczas mężczyzna nazbyt okazały, nawet nie okazały, ale za to dziarski i zuchwały. Do tego elegancki; ubrany zawsze w nienaganne, grantowe garnitury, białe koszule i krawaty najczęściej delikatnej czerwieni oraz czarne, błyszczące jak lakierki buty. Chodził krokiem nieco chwiejnym, co mogło świadczyć o wrodzonej nieśmiałości albo o spędzeniu dłuższego czasu na statku lub okręcie. Podczas obowiązkowej służby wojskowej?
– To nie może być on – westchnęliśmy, spoglądając po sobie, zdumieni jego widokiem.
Bo mimo, że zmierzał ku nam i nie mógł być to nikt inny, to jak gdyby był kimś innym, kimś odmiennym, kimś z drugiej strony lustra Keledupa. Wszak szedł w naszym kierunku człek ani nie dziarski i w żadnym wypadku nie zuchwały. I nie zmierzał bynajmniej, ale jakby skradał się niepewnie, rzucając wzrokiem to w tę, to w tamtą stronę, wyczekując raczej niechęci czy wręcz wrogości niż przyjaźni. Zbliżał się do nas człek nie tylko zmieniony, ale najpewniej poraniony. A przynajmniej wystraszony.
– Panowie do mnie? – zapytał niepewnie spoglądając na nas siwymi oczyma i przystępując z nogi na nogę. – W czym mogę pomóc ? – zapytał nieco głośniej, być może nabierając wigoru.
– Chcieliśmy porozmawiać o upadku białych…
– Czarnych – poprawiliśmy się bezzwłocznie. – Jak wielu twierdzi, to pan spowodował katastrofę! – Nie po to przybyliśmy tutaj, aby owijać w bawełnę.
– Wielu?! Mówicie o tych zdrajcach?! – Wybuchnął.
– Jednak większość naszych rozmówców uważa, że upadek czarnych… – rozpoczynamy ostrożnie, ale Keledup przerywa, ciskając czapką o ziemię.
– Tylko zdrajcy nazywają nas czarnymi! – krzyczy wzburzony. – To polityczna hućpa!
– Hucpa – poprawiamy.
– Ale panowie się z nią utożsamiają! – najwyraźniej nie dba o szczegóły. – To prowokacja polityczna – nie może się uspokoić. A może nie chce?!
– Ponieśliście klęskę na własne życzenie – teraz my podnosimy głos, aby umilkł. I udaje się; Keledup jak gdyby kuli się w tym swoim roboczym kombinezonie, aż wreszcie podnosi z ziemi czapkę otrzepując ją o kolano, ale spogląda na nas spode łba. Jak to się mówi.
– Każdy wiedział, że czerwoni was wystrychną na dudka – zniżamy głos, zrobiło się znowu cicho.
– Zdrada, zdrada – szepce półgłosem patrząc na nas niewidzącymi oczyma.
– Ale dla was to przede wszystkim hańba – kujemy żelazo póki gorące.
– Zdrada. Hańba. Zdrada. Hańba – powtarza i oddala się od nas błyskawicznie.
I tyleśmy go widzieli.
Ale postanowiliśmy przybyć tu dzisiaj jeszcze raz. Przed zakończeniem roboty.
Cdn.
Odcinek 8 już 7 maja.